Jak piękny, nowo zaistniały czas,
Powstaję z grobu mych ust.
W ciszy i bezruchu ciągnących się,
Jakby daleko i bez końca chwil,
Odwracam głowę- raz.
Wodzę oczami po twarzach zastygłych.
Czekają, aż powiem coś,
I przestanę wbijać w nich,
zielony sztylet spojrzeń mych.
Ciągnę setne sekundy dalej,
By zaistnieć na skórze ich,
Niczym lodowaty dreszcz.
W końcu decyduję się,
I rozciągam usta w srebrny śmiech.
Onieśmieleni patrzą po sobie,
Czy to wszystko- jest?
Odchodzą powoli, zdegustowani do dna,
W uśmiechu mym..
Nie zrozumieli nic.