|   
 
|  | 
|  |  | 
 |  |  |  | -
 -
 -
 -
 -
 -
 -
 -
 -
 -
 
 
 -
 -
 -
 -
 -
 
 |  
 
|  |  | 
 |  |  |  | - -
 -
 -
 
 |  
 
 
 
 
 
 
 |  |  | 
|  |  |  
 
 Cela
| Szef mnie dzisiaj wczeniej puszcza. Nie muszę nawet długo prosić. Szybko biegnę do domu 
przebrać się i posprzątać. Pewnie i tak nie wejdzie na górę, ale ostrożnoci nigdy za wiele. Podczas składania łóżka zauważam, że pociel jest bardziej zmięta, niż zazwyczaj. Pewnie 
miałam zły sen, ale nic nie mogę sobie przypomnieć.
 To przecież nic dziwnego, że się denerwuję. To nasza pierwsza rocznica.
 
 Siedzę za stołem. Zaraz co napiszę. Biorę ołówek. Czuję się spokojnie, jak nigdy.
 Nawet moje ciało jest spokojne. Każdy mięsień, cięgno i koć ruszają się delikatnie, wraz z 
oddechem. Powietrze mnie oczyszcza.
 Moje ciało staje się tak spokojne, że nawet przestaje się ruszać. Wszystko osiada i wrasta w 
siebie nawzajem. Sztywnieje. Spokojny bezruch.
 Tylko moja głowa jest jaka ciężka i nie na miejscu. Zbyt mało ma podpórek od dołu, 
chybocze się. Wreszcie opada. Skóra po przeciwnej stronie napina się i pęka z cichym trzaskiem. Razem z nią 
wszystko, aż do gołego kręgosłupa.
Teraz moja głowa wisi już tylko na jakim strzępku i kręgosłupie. Co ciepłego spływa mi po plecach, a ja nie 
mogę zobaczyć, bo widzę tylko własne piersi od strony, której jeszcze nigdy nie oglądałam.
 Kosteczki kręgosłupa już długo nie wytrzymają. Czuję, jak jedna wypluwa drugą.
 Ciemnoć. Kto zgasił wiatło, czy znów nie ma prądu? Co ciężkiego leży mi na 
kolanach.
 I znów dzi niczego nie napiszę.
 
 Stoję w kuchni i kroję warzywa. Wczoraj, po owiadczynach powiedział, że wpadnie do mnie 
na obiad. Muszę zrobić co dobrego.
 Nagle ziemia zaczyna się dziwnie ruszać. Wszystko podskakuje i pływa, jakbym była na 
hutawce. Tracę przytomnoć i upadając uderzam się w głowę.
 Jestem przemęczona. Za dużo emocji, jak na jeden raz. Naprawdę, nie spodziewałam się tych 
owiadczyn. On jest cudowny, zawsze mnie zaskakuje.
 Idę się położyć. Mam jeszcze trochę czasu, zanim przyjdzie.
 
 Ciemno. Co leży mi na kolanach. Od dłuższego czasu, bo jedna noga trochę mi już 
cierpła.
 Wyciągam prawą rękę. Co okrągłego, ale nie do końca. Ma jakie wyrostki, w różnych 
miejscach.
 Druga ręka. Co lepkiego i mokrego. Mam wrażenie, że to nie jest całocią. I w tym lepkim i 
nierównym miejscu łączyło się z całą resztą.
 Jeden duży wyrostek na rodku, kilka małych po bokach. Gdzieniegdzie kępki włosów i jakie 
narole.
 Znajduję otwór. Ciekawe, co jest w rodku. Wkładam dwa palce jednej ręki od dołu i dwa 
drugiej od góry. Pcham na boki. Do pewnego miejsca otwiera się, potem czuję już opór.
 Próbuję włożyć rękę. Za duża. Nie mieci się, więc rozpycham dalej z całej siły, aż kula 
rozpada się z trzaskiem na dwie połowy.
 
 Dostaję znów kwiaty. Bez okazji. Chcę je włożyć do wazonu, który stoi koło telewizora.
 Stoi do góry dnem! To nie możliwe, bym go tak postawiła. Zawsze wszystko mam na swoim 
miejscu. Jak to się stało?
 Chociaż, zważywszy na to, że ostatnio częciej kręci mi się w głowie, może zrobiłam to 
niewiadomie? Ale ja? Nie, to niemożliwe.
 
 Mam nadzieję, że nic się nie zepsuło. Co spływa mi po kolanach.
 Badam rękoma dokładniej. Kula rozdzieliła się na dwie miski. Porodku, trochę w jednej, a 
trochę w drugiej leży jaka pulsująca, ciepła masa. Dotykam ją delikatnie. nic się nie dzieje. dotykam mocniej. 
Nic. Wbijam palec w masę. To przyjemne...
 
 Wstałam z łóżka i chciałam się ubrać. Otworzyłam szafę. Wszystko wypadło na podłogę. 
Wieszaki i półki były połamane na drobne drzazgi.
 Co to jest? Kto włamał się do mojego mieszkania! Sprawdzam, co zginęło i dzwonię na 
policję.
 
 Wkładam obie ręce. Całe. Czuję się bezpiecznie i leniwie. Jest mi dobrze.
 Teraz już nic nie może mnie oderwać od tej nowo odnalezionej czynnoci.
 
 Kilku funkcjonariuszy przechodzi czasem koło drzwi do mojego mieszkania. Nic nie znaleźli, 
ale obiecali bezpieczeństwo.
 Dzwonię do niego i mówię, że wyjeżdżam na kilka dni. Nie chcę go martwić, bo ma ostatnio 
dużo pracy. Mam nadzieję, że wszystko ucichnie.
 
 Coraz bardziej zagłębiam w to dłonie i coraz bardziej czuję, że poza tym wszystkim jest jeszcze 
co. Co w rodku tej bezkształtnej plazmy. To co daje jej ciepło, a mnie poczucie bezpieczeństwa i 
przyjemnoć.
 Moje ręce chodzą coraz szybciej. Przepełnia mnie pragnienie znalezienia.
 
 Oglądam włanie mój ulubiony program, gdy szafa zaczyna się ruszać. Potem podskakuje 
jeszcze kilka razy i mnie się w kulkę, jakby była z papieru.
 Chwilę później na cianie i suficie z przeraźliwym zgrzytem pojawiają się cztery głębokie 
bruzdy. Wygląda to tak, jakby kto zagrzebnął beton olbrzymią koparą.
 Dopiero chwilę pużniej zauważam, że klatka z moim królikiem została zmiażdżona razem z 
szafą. Pomiędzy pogiętymi drutami wisi kilka strzępków futerka, a ze ciniętego pyszczka kapie krew. Biegnę 
do łazienki, bo nie mogę...
 
 Szukam coraz szybciej i szybciej. Rozgrzebuję wszystko na boki. Chcę! Chcę to znaleźć! 
Masa robi się coraz bardziej rozdrobniona i galaretowata. Ucieka pomiędzy palcami.
 
 Gdy wychodzę, wszystko, co było w moim mieszkaniu spotyka podobny los, co szafę. 
Rzeczy łomoczą  i przetaczają się po sobie.
 Wybiegam przez drzwi wejciowe na korytarz. Tam wszystko jest na swoim miejscu. 
Instynktownie dopadam drzwi na zewnątrz i biegnę, dopóki nie znajduję się pod drzwiami biurowca, w którym 
pracuję. Oddycham z ulgą. Tu wszystko jest zawsze w najlepszym pożądku.
 Wchodzę na piętro, do biura mojego szefa. Nie! Mój szef stoi na rękach na biurku! Staram się 
zapytać, co się stało, ale nie mogę uchwycić jego spojrzenia. Za to dziwnie miękko stacza się z biurka i pełznie 
prosto na mnie.
 Wycofuję się i uciekam. Słyszę za sobą łoskot. Spotyka jeszcze kilkoro ludzi. Niektórzy z 
nienaturalnie wygiętymi kręgosłupami, inni bez rąk, nóg, na czworaka, na rękach, jedni na drugich... Wszyscy 
gonią mnie coraz szybciej. Jednoczenie wszystkie sprzęty biurowe kurczą się i łamią.
 Wypadam na ulicę. Potykam się o wielką dziurę w asfalcie. Gdy leżę, gdzie z boku wpada na 
mnie zmiażdżony samochód. Teraz nie mogę się ruszyć, bo mam unieruchomione nogi. Prosto na mnie 
zmierza dwoje ludzi połączonych jedną, wspólną ręką. Szczerzą do mnie zęby. Zamykam oczy, by się obudzić.
 Bo to przecież tylko sen. Sen! Mruganie nic nie pomaga. Para jest coraz bliżej i bliżej... 
Zaciskam powieki już tylko ze strachu.
 
 Wyrzucam wszystko na zewnątrz. Gdy tyle tego jest, nie mam szans znaleźć.
 Teraz została już do sprawdzenia ostatnia grudka. Tam. To musi być tam. Biorę ją w ręce i oczyszczam.
 
 Cisza. Nagle wszystko ucichło. Powoli otwieram oczy. Chyba są otwarte, a ja nadal nic nie widzę. Ciemno.
 Nogi już mnie nie bolą. Samochodu już nie czuję. I asfaltu pode mną też. Jakbym była zawieszona. Jakbym na 
niczym nie leżała.
 Więc to był sen. Miałam rację. Zaraz się obudzę. Powoli uspokajam się. Czuję się dobrze i ciepło. To pewnie 
moja ukochana kołdra. Cieplutko i dobrze...
 Właciwie po co mam się już budzić? Popię jeszcze chwilę. Pounoszę się jeszcze w tym bezruchu. Jest mi tak 
dobrze...
 
 Czuję w ręku co, co nie jest zbudowane z tej masy. Jest bardziej spójne, pełne, ciepło, jakie wydziela ogrzewa 
mi rękę i pnie się dalej, po ciele. Choć nic nie widzę, mam pewnoć, że to wydziela delikatne, czerwonawe 
wiatło. Jest takie delikatne... Mam wrażenie, że wtula mi się w dłoń, że się boi i chce, by udzielić mu 
schronienia.
 Powoli zamykam dłoń, bo czuje, że tak będzie lepiej. Staram się jak objąć tę małą kruszynkę palcami.
 Nagle czuje, że chwycone zostało za mocno. Pękło! Co, jakby krzyk. Nie, proszę!! To było niechcący!!
 
 
 |  |  | 
|  |  
| 
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |   |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  |  |  
|  |  |  | huśtawka 
 uczepiłam się twoich ust
 czyniąc z nich huśtawkę
 obłędu
 
 śmieję się teraz jak dziecko
 gdy mijam Twoje oczy
 unosząc się
 i
 opadając
 
 na huśtawce obłędu
 z której jeszcze nie spadłam
 
 Ewa Turska
 |  
 
 
 |  |